Kreetta Onkeli, Książka o chłopcu, który stracił pamięć
Dobra książka otwiera oczy. Wzrusza, rozśmiesza,
intryguje, każe się zatrzymać, nie pozwala się zatrzymać albo wszystko to
naraz. Trafia do wybrednych moli książkowych, uderza jak obuch w początkujących
czytelników – albo jedno i drugie. Dobra książka pozostaje w głowie dłużej niż
w rękach lub na ekranie. Do dobrej książki chce się wracać mimo istnienia
innych dobrych książek. Jeśli wrócisz, mimo wszystko, a książka nadal spełnia
powyższe wymogi, mam śmiałość nazwać ją bardzo dobrą.
„Książka o chłopcu, który stracił pamięć” jest bardzo
dobra.
Z punktu widzenia tłumaczki dodam jeszcze jedno
rozpoznawalne kryterium bardzo dobrej książki: czyta się ją z góry i/lub pod
górkę, tłumaczy zawsze pod górę. Jakkolwiek pokrętnie to brzmi.
Poniżej próbka powstała w wielkich trudach:
Do tej pory Arto patrzył w górę. Teraz postanowił, że
będzie utrzymywał wzrok na swojej wysokości. Na placu za Szklanym Pałacem nie
było dzieci. Jedyne oczy będące na poziomie jego oczu, spoglądały w ziemię. Należały
do żebraczki. Bił od niej spokój. To dziwne,
pomyślał Arto, bo przecież ręce i twarz ma brudne, połamane paznokcie, a
ubrania jakieś takie staroświeckie. Jakby trochę... nie takie jak trzeba. Puchowa
kurtka w upalny dzień? I jeszcze te filcowe kozaki, które kojarzą się od razu
ze Świętym Mikołajem. Kozakom nigdzie się nie spieszyło; mijały je nogi
ozdobione w najnowsze adidasy, skórzane botki i szpilki przypominające metalowe
gwoździe. Kolorowe buty przeskakiwały i postukiwały, a kozaki szły. Ich
właścicielka nie wydawała się ani trochę zmieszana, chociaż ze wszystkich
mieszkańców Helsinek jej jest na pewno najgorzej.
A, jednak nie. Arto przypomniał sobie nagle, co go spotkało i poczuł, że spada na niego potężna ulewa rozżalonych myśli. Co tam ulewa, to był grad: grad żalu nad sobą! To on ma najgorzej. Nie dość, że stracił pamięć, to najwyraźniej nie pamięta go również nikt inny... Zerknął znów na żebraczkę i poczuł dziwną siłę. Postanowił, że zachowa ten sam spokój, który wokół siebie roztaczała. Nawet jeśli niczego nie zdoła sobie sobie przypomnieć i nawet jeśli nie znajdzie nikogo znajomego, zachowa spokój. Popłoch na nic się nie przyda, przeciwnie; od tego może poczuć się tylko gorzej. A przecież nie jest tak do końca źle: wie przecież, że jest w swoim mieście rodzinnym, rozumie swój język ojczysty – fiński i nawet nie ma mrozów. Zachciało mu się śmiać, co to za szaleństwo jakieś!
- A gały ci nie wypadną?
- Słucham? – zapytał.
Spod brwi zerkał na niego jakiś chłopiec, trochę wyższy i znacznie okrąglejszy. Miał twarz upstrzoną pryszczami i spierzchnięte wargi. Obryzał paznokcie, choć Artowi wystarczył jeden rzut oka, by stwierdzić, że nie ma tam nic do obgryzania. Chłopiec miał na sobie wielki T-shirt, tak wielki, że sięgał mu do kolan, nad którymi kryły się pewnie krótkie spodenki. Chłopiec miał też długie, skołtunione włosy. Fajne. Też bym takie zapuścił, pomyślał Arto, gdyby mama mi pozwoliła... Mama!
(s. 9-10)
W 2013 roku „Książka...” została uhonorowana prestiżową
Finlandią Junior, a prawa do niej zostały sprzedane do Turcji i Estonii. Ukazało
się już tłumaczenie duńskie (autorstwa Siri Nordborg Møller).
Tekst: Kreetta Onkeli
Projekt okładki: Ninka Reittu
Tytuł oryginału: Poika joka menetti muistinsa
Wyd. Otava 2013, s. 110
Komentarze
Prześlij komentarz