Sanna Mander, Zgubił się klucz
W książce Riiny
Katajavuori i Salli Savolainen, o której pisałam już dwukrotnie (tu i tu) ośmioletnia
Vellamo odwiedza sąsiadów, bo chce ich poznać. Nie wiemy, do kogo należą żółte kalosze
w nagrodzonej Finlandią Junior książce Sanny Mander (język fiński lubi
wprowadzać czytelnika lub rozmówcę w zakłopotanie, mniej lub bardziej ukrywając
płeć osoby, o której mowa). Jasne jest jednak, że zaginął klucz i właściciel
(lub właścicielka) kaloszy musi go odnaleźć. I w tym celu odwiedza swych
sąsiadów.
„Zgubił się
klucz” to książka zasługująca na uwagę nie tylko dlatego, że otrzymała w
ubiegłym roku najważniejszą fińską nagrodę literacką przyznawaną utworom dla
dzieci i młodzieży. Ciekawe jest, że autorka sama ją zilustrowała i napisała – i
na dodatek napisała dwukrotnie, bo i po szwedzku, i po fińsku. Co więcej, cały
tekst jest wierszowany.
Stanowczo za
słaba jest moja znajomość szwedzkiego, bym mogła oceniać tę książkę w jej
pierwszej wersji językowej. Ale po fińsku „Zgubił się klucz” czyta się
świetnie! I nawet nie potrafię ocenić, co sprawia większą przyjemność, czytanie
(koniecznie na głos) czy oglądanie ilustracji. Przy każdej kolejnej lekturze
odkrywam na obrazkach coraz więcej inspirujących i zabawnych szczegółów.
Pomysł na książkę
jest prosty: w celu odnalezienia klucza odwiedzamy mieszkańców bloku. Dzięki
temu możliwe jest przedstawienie niezwykle barwnej galerii postaci. Również
czytelnik zachęcony jest do poszukiwania klucza i faktycznie udaje się go
odnaleźć na ostatniej rozkładówce. Bohater (lub bohaterka) książki powinna
teraz zaprosić czytelnika do siebie, no ale miejsca niestety jest za mało: „Tu książka
się kończy”.
No ale spójrzmy, kto
mieszka w tym bloku. Są dorośli i dzieci, zwierzęta i duch-bałaganiarz.
Niektórzy mieszkają samotnie, jak podkochujący się w sobie potajemnie cierpiąca
na depresję Aila (ach ta fińska pogoda! nie ma się siły nawet wyjść z łóżka!) oraz
romantyk Kalle. Postacią, która najbardziej chyba zapadła mi w pamięć jest hejter
Erkki, który nienawidzi koloru różowego i godzinami wylewa w internecie jad,
oczywiście pod pseudonimem.
Znacznie cieplejsze uczucia budzi pewna księżniczka
(ona z kolei cała jest w różach!), która źle się czuła w wielkim pałacu, dlatego
wzięła pożyczkę na mieszkanie i kupiła sobie przytulną kawalerkę. Są także bliźniaczki
Raakel i Ruut, które dzielą i przestrzeń, i wydatki, i nawet ciało, bo są bliźniaczkami
syjamskimi. Rzucając kostkę decydują, jak spędzą wieczór: w wełnianych skarpetkach
z książką czy imprezując, ustrojone w odświętne sukienki i doczepione włosy. Takich
dylematów nie ma rodzina Lainów, bo w ich mieszkaniu baluje się, gdy tylko to
możliwe:
U rodziny Bożeny
i Frania
zawsze jest
pretekst do świętowania.
Uczcić należy
wszystko,
od pogody po
boisko.
Choćby to, że w
łazience
gość może umyć
ręce.
Zależnie od
preferencji czytelnik pokrewną duszę znajdzie w zbuntowanym nastolatku, który wstydzi
się swego lalusiowatego imienia, w Harrim, który ma niesamowitą kolekcję najróżniejszych
cukierków (w tym takie o smaku brudu spomiędzy palców u nóg), w spełnionej
parze emerytów Ossiego i Raya, którzy słuchają sobie jazzu i piją miętową
herbatę... Albo w Barbarossie:
Barbarossa, fanka
porządku,
wszystkie
przedmioty układa w rządku
Wygląda to równo,
schludnie i ślicznie.
(Ona wręcz myśli
alfabetycznie).
I faktycznie ilustracja
zdradza, że myśli Barbarossy są umieszczone w porządnych pudełkach. Są też
pomarańczowe kartoniki, podpisane: „Pamiętaj” (ten wyżej) oraz „Zapomnij” (ten
pod nim). Ilustracje zresztą można oglądać w nieskończoność, bo podobnie jak w
opisanej tutaj serii o Tatu i Patu roi się na nich od prześmiesznych
szczegółów. Sama zwróciłam uwagę na biblioteczkę sióstr: czytają i Walllace’a,
i czołową fińską pisarkę i feministkę Minnę Canth, ale mają też na przykład drugi
tom „Superdrętwej poetyki”. Z kolei jeden z ojców Maiji czyta w gazecie jakiś
artykuł o Trumpie…
Maija, bardzo
duża jak na córkę, ma rzeczywiście nie jednego ojca, lecz… siedmiu. To bardzo praktyczne,
bo jeśli ma się rodziców w liczbie większej niż zero, to nigdy nie jest się
samemu... Sam chce być z kolei pewien maluch, który ma już dość gadaniny
dorosłych. Człowiek potrzebuje w końcu spokoju do zabawy! No ale i dorośli będą
mogli wkrótce wrócić, żeby go porządnie wyściskać i poprzytulać.
Nie wspomniałam o
wszystkich mieszkańcach, może poczucie niedosytu zainspiruje któregoś z
polskich wydawców do zakupu praw do tej fantastycznej książki? Na pewno
inspirujące są wizyty – choćby i najkrótsze – u tak różnych sąsiadów. Naprawdę
niewiele trzeba, by uprzytomnić sobie, że każdy z nas jest odmienny.
Tytuł oryginału: Avain hukassa / Nyckelknipan
Tekst i ilustracje: Sanna Mander
wyd. S&S
2017, 42 s.
Fajna recenzja! Zamawiam głośną lekturę, ale w przekładzie na polski. Jakby więcej rozumiem...:-)
OdpowiedzUsuńZrobię, co w mojej mocy, by zadośćuczynić takim życzeniom :)
OdpowiedzUsuń